Przełęcz Okraj + Spindlerova Bouda z Vrchlabi
Wtorek, 13 września 2011 Kategoria Powyżej 100 km, 2011 Jesieniki - Karkonosze, Challenge BIG
Km: | 110.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:44 | km/h: | 19.22 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 2150m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z rana słonecznie i stosunkowo ciepło, 14 stopni. Prognoza pogody niby dobra. Po wyjściu przed hotel okazuje się że piździawka jest gorsza niż w mazowieckim więc wracam się po windstopper. Wyjeżdżamy z lekkim opóźnieniem z Karpacza w stronę Kowar. Okazuje się że skręcamy nie w tę krzyżówkę co trzeba i trochę błądząc docieramy do Kowar. To rozpoczynamy podjazd pod przełęcz Okraj. Jak jechałem ją na świeżości w maju nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Dziś ciągnęła się jak guma mimo że nachylenie słabe. Po drodze minęło nas więcej ciężarówek i autobusów niże przez cały tydzień w Czechach. Na szczycie przełęczy oczywiście mega piździawka. Na zjeździe tak wieje że zjeżdżamy niewiele ponad 30 km/h. Na krzyżówce skręcamy w lewo na Horni Marsov i jedziemy główną drogą do Svoboda nad Upou. Oba miasteczka na pierwszy rzut oka nieciekawe. Stąd skręcamy na Janske Lazne i zjeżdżamy do centrum miasteczka. Miasteczko ładne, jest to znane uzdrowisko słynące z wód leczniczych. Cykamy parę zdjęć i stromym podjazdem cofamy się na krzyżowkę z której przyjechaliśmy i jedziemy fatalnym asfaltem, drogą 297 do nieciekawej miejscowości Cerny Dul. Tu wyjeżdżamy na ruchliwą drogę główna i dojeżdżamy do gdzie zmyleni durnym drogowskazem skręcamy w prawo rzekomo na Vrchlabi. Po paru km wyciągamy mapę i wracamy na główną drogę którą dojeżdżamy do dośc dużego i niebrzydkiego miasta Vrchlabi gdzie zatrzymujemy się na odpoczynek i gorącą czekoladę w przydrożnym pubie który już uprzednio testowaliśmy jadąc w odwrotną stronę. Stąd dobrej jakości asfaltem jedziemy szerokim poboczem drogi łagodnym i malowniczym podjazdem do pięknego Szpindlerowego Młyna. Tu okazuje się że bardzo kiepsko stoimy z czasem więc cykamy tylko parę fotek i natychmiast ruszamy dalej. Za szlabanem na końcu miasteczka rozpoczyna się znacznie gorszy asfalt i trochę trudniejsza, końcowa ośmiokilometrowa część podjazdu. Tu niestety zaczynam pomału opadać z sił. Zaczyna mnie boleć biodro więc stajemy gdzięś w połowie podjazdu żebym mógł zażyć ibuprofen i chwilę odpocząć. Po koniec podjazdu prawie kompletnie odcina mi prąd i jadę bezwolnie na ostatnim przełożeniu tocząc się ledwo co na gracy spadnięcia z roweru. Niesamowicie zmęczony wjeżdżam na szczyt przełęczy gdzi wieje okropnie i okazuje się że jesteśmy bardzo spóźnieni z minimalną szansą na zdążenie na obiad który mamy w ramach pakietu w hotelu. Mieliśmy początkowo zamiar dać najgorsze stromizny przełęczy Karkonoskiej z buta ale w tej sytuacji decydujemy się na karkołomny zjazd lawirując wśród dziur i garbów. Udaje nam się bezpiecznie zjechać i skręcamy w prawo na nieznaną nam drogę w stronę Borowic. Tu gubimy się i plączemy się po wsiach żeby w końcu wyjechać na znaną nam drogę do Sosnówki. Tu czeka nas jeszcze kilkukilometrowy ciężki podjazd do Karpacza. Fox mi odjeżdża, kręcę ostatkiem sił noga za nogą i cudem doczołguję się do Karpacza. Na szczęście tu czekają już tylko zjazdy do hotelu gdzie na parkingu przy samochodzie czeka Fox. Prosimy recepcję o interwencję w sprawie obiadu. Hotel Gołębiewski ładnie się zachowuje i restauracja czeka żeby nas obsłużyć i spokojnie pozwolić nam zjeść obiad. Wchodzimy niemal o 16:30 podczas gdy normalnie nie wpuszczają nikogo po 16-tej. Niespodziewanie wychodzi nam bardzo ciężki dzień z ponad 2000 metrów przewyższenia. Jesteśmy totalnie wyjechani.